piątek, 31 maja 2013

21. Magdalena Bryja "Martwe dusze"


Magdalena Bryja jest kobietą młodego pokolenia. Z wykształcenia technik ekonomista, z zamiłowania pisarka. Swój pierwszy tekst napisała w wieku 12-lat. Niestety nie przypadł on nikomu do gustu. Obdarzona wieloma zainteresowaniami, mająca wiele marzeń, kroczy dzielnie przez życie i dąży uparcie do celu. Efektem tego jest napisana przez nią w 2012 roku powieść„Martwe dusze”

Wielowątkowa, kontrowersyjna historia ludzi, których łączą nie tylko praca czy relacje emocjonalne, ale i tajemnice, których nikt nigdy nie powinien poznać. Dramatyczne koleje losu zbliżają ich do siebie tak bardzo, że przekraczają granice moralność, prawa i człowieczeństwa

Gizela Browska, z pozoru zwykła 30-letnia dziewczyna. Szczupła, wysportowana, swym wyglądem bardziej przypominała chłopaka niż kobietę. Do Kielc przybyła w poszukiwaniu swojej nowej drogi życiowej. Znalazła pracę w siłowni, najpierw jako sprzątaczka, a z czasem awansowała na trenerkę, prowadzącą również zajęcia w prywatnych domach klientów siłowni.
Robert Bierzyński, właściciel siłowni. Mięśniak, brutal, uwikłany w ciemne interesy, egotyk, momentami socjopata.
Marcin Hagnowski, policjant zawzięcie pnący się po szczeblach kariery. Obecnie zastępca naczelnika wydziału kryminalnego. Kolega Roberta, przyjaciel Gizeli. To On był głównie wsparciem dla dziewczyny. W pewien sposób wykreował jej nowy wizerunek. Przy nim stała się mniej wulgarna, bardziej odpowiedzialna. Pomógł walczyć Gizeli z nagromadzonym w niej strachem.

Postanowiłam, że nie będę zdradzała więcej faktów dotyczących treści. W powyższej powieści wszystkie wątki są tak spójnie ze sobą połączone, że miałabym problem w jaki sposób opisać wszystko, żeby nie odkryć całkowicie fabuły książki i nie odebrać Wam przyjemności jej przeczytania.

Książka nie należy do łatwych pozycji. Po przeczytaniu kilkudziesięciu pierwszych stron
chciałam odłożyć ją na bok. Byłam zgorszona, zszokowana, oburzona, aż słów mi brakuje co czułam, mimo że nie zaliczam się do osób pruderyjnych. Ponieważ przebywałam akurat w podróży i nie wzięłam nic innego do czytania, stwierdziłam, że jak nie chcę się nudzić przez następne kilka godzin to muszę dalej ją czytać. Mój mąż, który jechał ze mną zauważył moje zawahanie, więc pobieżnie wyjaśniłam mu o co chodzi (streściłam to, co do tej pory przeczytałam). Był zbulwersowany tym co usłyszał!
Jakże ogromne było jego zdziwienie , gdy kilka godzin później kończyłam już czytać
„Martwe dusze”. Wiedziałam, że nie wytrzyma i skomentuje ten fakt. Między nami doszło do głośnej wymiany zdań, a raczej do monologu ze strony mojego męża na temat tego jakie ohydne książki  czytam i dlaczego to robię. Stwierdziłam, że i tak męża nie przekrzyczę, i nie wyjaśnię swoich odczuć po zapoznaniu się z całą treścią książki, a że jestem porywcza, otworzyłam okno podczas jazdy i tak owa książka wylądowała w rowie niemieckiej autostrady. Takiego obrotu sprawy mój mąż nie przewidział. Był w szoku!!! Na szczęście zatrzymał auto( czego nie wolno robić na autostradzie) i ruszył na ratunek poszkodowanej książce. Więcej na jej temat nie dyskutowaliśmy, zresztą uważam, że najpierw trzeba przeczytać dana pozycję, żeby później na jej temat dyskutować.

A czemu  mój małżonek był taki zbulwersowany??
Ponieważ w książce jest mnóstwo wulgaryzmów, brutalnych scen erotycznych, scen pełnych przemocy. Nie jest ona napisana w sposób estetyczny.
Mamy troje młodych ludzi, którzy wydają się na pierwszy rzut oka mocnymi jednostkami,
ale po bliższym ich poznaniu wyczuwamy jak bardzo są słabi, zagubieni i uzależnieni od siebie. Nie potrafią w pojedynkę normalnie funkcjonować, szczególnie Gizela i Marcin. Co ich do siebie tak przyciąga? Przeszłość!! Każdy z nich miał straszne dzieciństwo, które zostawiło po sobie ogromne ślady w ich psychice . Nie potrafią wymazać faktów i przeżyć z przeszłości ze swojej pamięci. Potrafią tylko wzajemnie wspierać się w cierpieniu, ale i również dalej się ranić.

„Przeszłość wpłynęła na to jacy są teraz, przeszłość uwarunkowała, zbudowała chorą teraźniejszość”

Może rzeczywiście w pewnych momentach denerwowało mnie to, że Gizela jest taką rozwiązłą dziewczyną. Liczył się dla niej tylko seks i alkohol. Wszystko w dużych ilościach. Nie wierzę, że taka dziewczyna, mimo swoich ciężkich przeżyć nie miałaby innych zainteresowań, potrzeb...Wątpię, żeby w naszym rzeczywistym świecie, na każdym kroku czaił się facet chętny na igraszki z Gizelą, o Ona nie odmawiałaby nikomu. Nawet owrzodzonemu narkomanowi.Jednak z drugiej strony myślę, że przedstawienie Gizeli w ten sposób przez autorkę było celowe. Chciała pokazać ją z jak najgorszej strony, żeby nami wstrząsnąć i ukazać ten tragizm poszkodowanej w dzieciństwie dziewczyny. To jak brak miłości i pomocy rodzicielskiej może przekształcić kobietę w dziwoląga. Rozumiem to i doceniam. I dlatego muszę napisać, że książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie i cieszę się, że nie przestałam jej czytać. Przez ten incydent na autostradzie książka stała się dla mnie jeszcze bardziej cenna i na pewno nigdy o niej nie zapomnę.

Komu polecam jej przeczytanie??
Trudne pytanie.
Może wszystkim czytelnikom, którzy lubią zagłębiać się w psychikę postaci wykreowanych przez pisarza, ludziom o mocnych nerwach, nie pruderyjnym. Tym, którzy po przeczytaniu tego co wyżej napisałam , uznają, że są jednak w stanie przebrnąć przez treść tak kontrowersyjnej książki.

Okładka: miękka
Ilość stron: 371
Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2013

                                              Moja ocena: 8,5/10

                       Książka przeczytana w ramach wyzwań:
    „Z literą w tle”, „Pierwsze słyszę”, „Czytamy i polecamy”
          „Polacy nie gęsi, czyli czytajmy polską literaturę”



poniedziałek, 27 maja 2013

20. Shirlee Busbee "Przebiegła i niewinna"





Mimo wielkiej sławy i wielu sukcesów, jakie odnosi Shirlee Busbee, ja osobiście wcześniej o tej autorce nie słyszałam. Książka wpadła mi w oko podczas buszowania na jednym z portali książkowych, a krótki opis fabuły wzbudził moje zainteresowanie.
Postanowiłam ją zakupić i zmierzyć się z typowym XIX wiecznym romansem historycznym, z wplecionym wątkiem kryminalnym.
. Żałuję tylko że nie sięgnęłam wcześniej po „Uległą i posłuszną”, która stanowi początek przygód Ashera Cordella.



Juliana Greely, córka pana Kirwooda, wdowa, właścicielka Różanej Doliny prosi o pomoc Ashera Cordell'a. Siostra Juliany, Thalia czując się ogromnie osamotniona, i chcąc włączyć się w nurt prawdziwego życia wdała się niefortunnie w niewinny flirt z markizem Bertramem Orsby'm, pięćdziesięciokilkuletnim przebiegłym, nieuprzejmym kawalerem, wymuszającym szantażem pieniądze od wielu znanych osobistości. Jedynym dowodem flirtu były listy napisane przez młodziutka Thalię do Orsby'ego, który szantażował nimi dziewczynę, chcąc wymusić na jej ojcu zgodę na ich małżeństwo. Tymczasem Thalia zakochuje się w hrabim Pirsi'e Caswellu. Pogrążona w rozpaczy, załamana, zadręcza się faktem, że nie będzie mogła poślubić swego  ukochanego, który znienawidzi ją, kiedy dowie się o jej potajemnej korespondencji. Asher, pałający ogromną nienawiścią do markiza z wielką chęcią podejmuje się pomóc Julianie, widząc w tym dobrą zabawę, a także osobisty porachunek z Orsbym. Nie spodziewa się jednak, że od tego momentu jego życie potoczy się zupełnie innym torem...

Czytając „Przebiegłą i niewinną” zastanawiałam się jakby to było pięknie choć na chwilkę przenieść się w Różanej Doliny lub Lisiej Nory. Zobaczyć na własne oczy wielkie posiadłości do których prowadzą drzwi na wielkich metalowych zawiasach, kamerdynera czekającego w holu na nasze przybycie, a w salonie skórzane fotele w brunatnoczerwone romby, półki pełne książek i stary, dębowy kredens zapełniony buteleczkami z różnego rodzaju trunkami. Założyć choć na chwilkę halkę, a na nią piękną, dopasowaną suknię, wpiąć kwiaty we włosy i poczuć się XIX wieczną damą. Usiąść po obiedzie z filiżanką herbaty w towarzystwie panów popijających burbona. Ehh...rozmarzyłam się ...

Wracając z powrotem do rzeczywistości, muszę powiedzieć, że Shirlee Busbee w swej powieści posługuje się prostym językiem, wspaniale ukazując nam klimat tamtych czasów oraz to w jaki sposób toczyło się życie w tamtejszym społeczeństwie. Do tego mamy dołączone przepiękne opisy dworów ,strojów, postaci i...biblioteki. Ten opis najbardziej mnie urzekł.

„ Z powodu zamiłowania pana Kirkwooda do książek biblioteka stanowiła najwspanialszy pokój w domu. Trzy jego ściany zastawiały szafy na książki, ciągnące się od podłogi do sufitu, szeregi oprawianych w skórę tomów przerywały tylko wysokie okna, w których wisiały zasłony”

Książkę pochłania się niezmiernie szybko. Wątek kryminalny jest interesujący i  muszę powiedzieć, że zaczynając czytać książkę nie przypuszczałam, że będzie aż tak intrygujący i ciekawy. Wątek miłosny przeplatany jest dość śmiałymi, aczkolwiek bardzo smacznymi scenami erotycznymi. Całość stanowi bardzo dobrą powieść, która urzekła mnie niezmiernie. Jeśli chcecie choć przez chwilę poczuć ten wspaniały klimat, dać ponieść się urokowi tamtych czasów, to właśnie ta książka pomorze Wam spełnić te marzenia...

Oprawa: miękka
Ilość stron: 376
Wydawnictwo: Bellona
Rok wydania: 2012                            Moja ocena 7/10



                        
Książka przeczytana w ramach wyzwań:

                      "Czytaj-to się opłaca" , "Pierwsze słyszę",
                       "Z literą w tle" ,  " Czytamy i polecamy"

                                          oraz  "Z półki 2013"

poniedziałek, 20 maja 2013

19. Christel i Isabell Zachert "Spotkamy się kiedyś w moim raju"


3 marca 1966 rok, Bonn. Na świat przychodzi dziewczynka, Isabell. Śliczna, mała brunetka jest córką państwa Zachert, którzy są już rodzicami 3-letniego Christiana i będą jeszcze dwa lata później cieszyć się z narodzin kolejnego syna Matthiasa. Isabell jest zwyczajną , pełna życia, wszechstronnie utalentowaną dziewczynką, rozwijającą swoje talenty zarówno sportowe, tenis ziemny, pływanie, jaki i muzyczne, gra na flecie i fortepianie. Życie w tej rodzinie, w której członkowie obdarzają się wzajemna miłością i szacunkiem, toczy się wokół spraw związanych z pracą i szkołą. Pewnie podobnie jak w większości naszych rodzin. Nikt nie zdaje sobie sprawy z nadciągającej tragedii. 



W listopadzie 1981 r. po kilku dniach złego samopoczucia podwyższonej gorączki i narastającej duszności rodzice decydują się zawieźć Isabell do lekarza. Prześwietlenie płuc ukazuje wodę, która się w nich zgromadziła. Szybka punkcja przynosi ulgę dziewczynce. Niestety diagnoza, którą słyszą jej rodzice załamuje ich psychicznie. Rozpoznanie: nowotwór złośliwy, mięsak w końcowym stadium rozwoju, umiejscowiony w okolicy płuc. Diagnoza okrutna, realnie oceniając sytuację Isabell zostało w najlepszym przypadku kilka miesięcy życia i to tylko, gdy podda się silnej chemioterapii. Szok, rozpacz, pytanie, które zadałby każdy z nas. Dlaczego nasza córka, czemu akurat na nią spadło to nieszczęście? Co teraz będzie? Jak powiedzieć ukochanemu dziecku, że za parę miesięcy może nie być jej już na tym świecie?
Nie można Isabell do końca uświadomić, bo załamie się i nie podejmie walki z rakiem. Straci nadzieję, a to głównie ona może pomóc w walce z tą okrutną chorobą. 

„Spotkamy się kiedyś w moim raju” to książka oparta na prawdziwych wydarzeniach. Autorką jest mama Isabell, Christina. Po dziesięciu latach od śmierci córki postanawia przelać swój ból, ogromny żal na papier, myśląc że w ten sposób otrząśnie się z traumy i zaczerpnie siłę do dalszego życia. Z niebywałymi szczegółami opisuje nam wszystkie ważniejsze wydarzenia, które miały miejscew okresie walki Isabell z chorobą. Między swoje wspomnienia wplata listy, które stanowiły korespondencję między córką i jej przyjaciółmi, lub członkami rodziny. Końcowa część książki to zapiski z dziennika Isabell, który prowadziła przez ostatni miesiąc swojego życia. Zapiski, które były swego rodzaju podziękowaniem za oddaną jej pomoc i wsparcie psychiczne podczas choroby oraz pożegnaniem z otaczającym ją światem i bliskimi jej osobami.

                     17 listopada 1982 roku Isabell odchodzi z tego świata...

Na zdjęciu Isabell, 
    i jej mama 

Ostatnio dość często trafiam na książki poruszające problemy choroby lub śmierci. Po ogromnie smutnej powieści „Tańcząc na rozbitym szkle” powiedziałam sobie dość. Koniec! Muszę odetchnąć od tego rodzaju powieści wywołujących u mnie tak ogromna falę wzruszenia. Jednakże moja koleżanka pożyczyła mi kilka książek, a wśród nich powyższą pozycję. Początkowo myślałam, że jej nie przeczytam, ale cóż odpowiedziałabym Kasi, gdyby chciała podyskutować na temat fabuły tej powieści. Dlatego troszkę z przymusu, ze smutną miną, ponieważ przewidywałam o czym będzie treść książki, zabrałam się za czytanie.
Czy żałuję? Otóż nie!

Owszem płakałam, szczególnie podczas czytania zakończenia. Jednak z drugiej strony książka znowu zmusiła mnie do refleksji nad moim życiem i tym jaka jestem na co dzień. Czytając byłam pełna podziwu dla Isabell. Och jaką ona miała wolę życia. Mimo postępującej choroby próbowała cały czas normalnie funkcjonować. Między poszczególnymi etapami chemioterapii, podczas których musiała przebywać w szpitalu, prowadziła normalny tryb życia. Została mamą chrzestną, odwiedzała dalszą rodzinę i znajomych, chodziła z mamą na lody, zakupy.  Poznała nawet chłopaka, który stał się jej bardzo bliski. Te momenty dawały jej radość. Wzrastała duma w jej sercu, że udało się jej kolejny raz przezwyciężyć podły, depresyjny nastrój, że znowu choć na moment to ona jest górą, a nie jej choroba. Te prozaicznie proste wydarzenia, dla nas banalne, a nawet niekiedy bardzo nas drażniące, wywoływały uśmiech na jej ustach.

             „Niewiele trzeba, by być wesołym, ten, kto wesoły, królem jest”

Wiele zrozumiałam po przeczytaniu tej książki. Przede wszystkim, że muszę wiele razy swoje fochy i dąsy schować głęboko do kieszeni i postarać się, żeby na mojej twarzy często gościł uśmiech. Muszę, a raczej chcę cieszyć się tym co mam:   
                          ZDROWIEM   i  ŻYCIEM,
 bo w najmniej oczekiwanym momencie mogę je bezpowrotnie stracić...

Oprawa: twarda
Ilość stron:189
Wydawnictwo:Świat Książki
Rok wydania: 1996

                                                      Moja ocena: 8/10


                       Książka przeczytana w ramach wyzwań:
                       , "Czytaj-to się opłaca" , "Pierwsze słyszę",
                             "Od A do Z" ,  " Czytamy i polecamy"

                                    oraz  "Z półki 2013"

piątek, 17 maja 2013

18. S.J.Bolton "Karuzela samobójczyń"



S.J. Bolton w przeciągu ostatnich dwóch lat stała się znaną, lubianą i cenioną brytyjską pisarką. Jej kryminały wydawane są w 16 krajach. Powieść „Ulubione rzeczy” w 2011 r. została finalistką nagrody Mary Higgins Clark. Według magazynów „Kirkus Reviews”i „Library Journal” to jeden z najlepszych kryminałów  2011 roku.
„Karuzela samobójczyń” to dalsze losy policjantki Lacey Flinti, która zmaga się z nową, tajemniczą zagadką. Niesamowita, owiana atmosferą tajemnicy, momentami przerażająca książka, z bardzo szczegółowo opracowanymi portretami psychologicznymi poszczególnych postaci, jest uznana przez „Publishers Weekly” za jeden z najoryginalniejszych kryminałów 2012 roku.



Uniwersytet Cambridge staje się miejscem niewyjaśnionych samobójstw. W odległych latach dochodziło do dwóch samobójstw rocznie, a teraz w ciągu 5 lat było ich aż dwadzieścia. Większość ofiar to kobiety, lecz nie wszystkie z nich przejawiały jakieś zaburzenia psychiczne, stany lękowe. Nie wszystkie leczyły się u uczelnianego psychologa, nie zażywały psychotropów. Samobójstwa były bardzo różnorodne i niezmiernie oryginalne, jakby ofiary rywalizowały między sobą, a przecież to niemożliwe! Kobiety zazwyczaj gdy chcą popełnić samobójstwo uciekają się do łagodnych sposobów. Połykają zbyt dużą dawkę leków nasennych, ewentualnie podcinają sobie żyły. Ale samospalenie, zasztyletowanie, skok z wysokiego budynku?? Nie, płeć  piękna nie posuwa się do takich gwałtownych, brutalnych wręcz spektakularnych zachowań mających na celu pozbawienie ich życia.

Doświadczona policjantka Lacey Flinti, przybywa do Cambridge jako studentka psychologii pod przybranym nazwiskiem (Laura Farrow), w celu zdobycia jak największej ilości informacji dotyczących zmarłych dziewcząt. Początkowo spokojna akcja z rozdziału na rozdział zaczyna nabierać tempa. Lacey odkrywa coraz to nowe fakty z życia nieżyjących dziewcząt. Większość z nich miała przed śmiercią złe sny, a po obudzeniu się czuły , jakby były napastowane seksualnie. Jednak żadnych śladów gwałtu nie było. Kobiety te po serii sennych koszmarów targały się na swoje życie. Wyglądało to tak, jakby własny umysł każdej z nich był napastnikiem. Ale czy na pewno? Może jednak ktoś im w tym pomagał? Tylko w jaki sposób, skoro nie było żadnych śladów morderstwa? Posuwając się w głąb śledztwa Lacey zaczyna narażać się na niebezpieczeństwo. Czy i Ona stanie się wkrótce ofiarą?

S.J. Bolton w „Karuzeli samobójczyń” operuje prostym językiem. Książka podzielona jest na  krótkie, zazwyczaj klkustronicowe rozdziały. Nie ma w niej nadmiernie przedstawionego okrucieństwa, ale w ogromnie profesjonalny, realistyczny sposób mamy opisane każde samobójstwo. Wisząca w powietrzu trwoga powodowała, że napięcie ciągle wzrastało i intrygowało mnie tak bardzo, że nie mogłam oderwać się od książki. Dreszczyk emocji przechodził mi po plecach, gęsia skórka pojawiła się na rękach, dobrze, że książka nie wypadła mi z dłoni .W znakomity sposób moja uwaga została skierowana na inny tor myślenia, żeby po pewnym czasie okazało się, że moje domysły były daleko od rozwiązania zagadki. Wielkie brawa dla tego, kto wyczuje jaki będzie finał książki. Ja nie dałam rady rozszyfrować wszystkiego i to jest to, co mnie najbardziej urzeka i podnieca w dobrze napisanych kryminałach !

Oprawa: miękka
Ilość stron: 412
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2013
                                                               Moja ocena: 8/10


                              Książka przeczytana w ramach wyzwań:
                      " Z literą w tle" , "Czytaj-to się opłaca"
                               oraz  " Czytamy i polecamy"

czwartek, 9 maja 2013

17. Ryan Knighton "Zapiski niewidomego taty"



Zamknijcie proszę oczy, albo nie, może lepiej załóżcie ciemną opaskę,żeby was nie kusiło spoglądać ukradkiem spod niedomkniętej powieki. Co widzicie? Nic? Ciemność!
A teraz przejść z pokoju do pokoju. Prawda, że ciężko!?
Wyobraźcie sobie, jak można dzień w dzień, w ten sposób funkcjonować. Umyć się, nałożyć pastę na szczoteczkę do zębów, ubrać się, przygotować sobie śniadanie. Ot takie proste, banalne dla nas czynności, które wykonujemy mnóstwo razy w ciągu swojego życia, nie zastanawiając się w ogóle, że dla drugiego człowieka mogą one stanowić ogromny problem i wysiłek.

.

Ryan jest chory na retinopatię barwnikową spowodowaną „spontaniczną mutacją” Widzi zaledwie zarysy postaci, a kiedy skupi swą uwagę, czasami zdarza się że na ułamek sekundy ujrzy fragment przedmiotu, który za moment staje się niewidoczny, znika we mgle. Jest jednak szczęściarzem, ponieważ ma wspaniałą żonę Tracy, a wkrótce ma zostać ojcem. Bardzo cieszy się z tego powodu, a zarazem odczuwa strach. Boi się,że zanim dziecko przyjdzie na świat resztka zdolności widzenia w prawym oku zniknie i nigdy nie ujrzy nawet fragmentu ciała dziecka. Postanawia przygotować się do roli bycia ojcem, poprzez zakup podręczników dla młodych ojców, i ich studiowanie z kolegą Brianem, a także słuchanie audiobooków. Ryan zadręcza się myślami, jak pokaże dziecku wszystkie zabawy, których kiedyś nauczył go ojciec. W jaki sposób nauczy maluszka rozpoznawać kolory?

UCHO BYŁO JEGO OKIEM NA ŚWIAT OJCOSTWA, BO OCZY NIESTETY
                                                   NIC NIE WIDZIAŁY”

I tak oto nadchodzi sądny dzień. 6-go lutego do rodziny Knightonów dołącza córeczka Tess. Ryan jest przerażony. Boi się, że jego „ślepota” okaże się największą przeszkodą w momencie, kiedy żona lub córeczka, będą go naprawdę potrzebowały. W nieudolny sposób stara się pomagać Tracy na każdym kroku. Próbuje usypiać córeczkę, przewijać, a nawet wychodzi z nią na spacery, mając ją przypiętą z przodu w nosidełku, a w drugiej ręce trzymając białą laskę. W jednych momentach aż truchlałam ze strachu,
czy na pewno da sobie radę i nie narazi córeczki i siebie na niebezpieczeństwo.
W innych byłam pełna podziwu dla jego osoby, ponieważ mimo licznych potknięć, nieudanych przedsięwzięć podnosił dzielnie głowę do góry, wyciągał wnioski ze swoich porażek i próbował naprawić błędy. Choć ostatni błąd przez niego popełniony naprawiła za niego Tess.
To ona stała się jego oczami...

Mimo, że cała historia przede wszystkim kręci się wokół osoby Ryana, jego odczuć i przemyśleń trzeba wspomnieć choć parę słów na temat Tracy, która dla mnie jest niezwykłą kobietą. Kobietą, która świadomie poślubiła prawie niewidomego mężczyznę, urodziła dziecko i można by zaryzykować stwierdzenie, że była głową rodziny.

   „A jednak trudno poczuć się ojcem, kiedy człowiek potrzebuje tylu wskazówek. 
    Kiedy nasz partner musi być jednocześnie naszym rodzicem”

„Zapiski niewidomego taty” znalazłam na półce w bibliotece. Urzekła mnie okładka, z której zerkały na mnie śliczne oczęta noworodka, a główka jego przytulona jest do męskiego ciała. Jak dla mnie widok rozczulający. Zaczynając czytać byłam przekonana, że książka będzie obfitować w suche fakty użalającego się tatusia. Szybko jednak zmieniłam na ten temat zdanie. Okazało się, że fabuła książki nie jest fikcją, a sam autor jest głównym bohaterem powieści. W świetny, wręcz zabawny sposób opisuje nam swoje kalectwo, czasami wręcz naśmiewając się z niego. Używa niesamowitych porównań i metafor. Cały czas pokazuje nam jak mimo choroby, smutnych doświadczeń można cieszyć się z wręcz banalnych rzeczy, cieszyć się każdą kolejną chwilą spędzoną z żoną i córeczką. Książka niesie ze sobą ogromny przekaz, zmusza do zastanowienia się nad swoim życiem, do zadania sobie pytania: czy my potrafimy cieszyć się z tego co posiadamy? Z tego, że jesteśmy zdrowi, mamy rodzinę, z tego, że widzimy, co dla nas moli książkowych jest bardzo ważne, bo czymże byłaby nasza pasja, gdybyśmy utracili wzrok. Czy raczej wciąż narzekamy, bo ciągle nam coś nie pasuje, coś nam się nie podoba!? Zachęcam Was gorąco w wolnej chwili do przeczytania tej zabawnej, a zarazem ogromnie wzruszającej i pouczającej historii.


Oprawa: twarda
Liczba stron: 288
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2011
                                                 Moja  ocena: 8/10

          Książka przeczytana w ramach wyzwań:
         "Z półki 2013", "Czytaj-to się opłaca",
   "Czytamy i polecamy" oraz  "Pierwsze słyszę"

sobota, 4 maja 2013

16. John Boyne " Chłopiec w pasiastej piżamie"









John Boyne urodzony w 1971 r w Dublinie. Autor siedmiu książek dla dorosłych i trzech dla dzieci. Jego powieści publikowane są w 46 językach.










II wojna światowa, Berlin lata 40-te, najprawdopodobniej 1943 rok.
9-letni Bruno wracając ze szkoły do domu, nie zdaje sobie sprawy jak ważny jest dzisiejszy dzień. Dzień, który przyniesie wiele nieoczekiwanych, nieodwracalnych zmian w jego życiu.
Okazuje się, że Furia (Hitler) wydaje rozkaz,w którym mianuje ojca Bruna, Ralfa, komendantem obozu koncentracyjnego na terenie Polski, a dokładnie w Po-Świeciu.
Bruno wraz z siostrą Gretel, rodzicami i służbą udają się w długą podróż do Polski i zamieszkują w domu, sąsiadującym z obozem koncentracyjnym.
Chłopiec jest zły, że musiał opuścić swoich szkolnych przyjaciół, swój wspaniały dom, gdzie mieściła się niesamowita poręcz do zjeżdżania, a także okno w pokoju, z którego mógł obserwować ruchliwe ulice Berlina.
W nowym miejscu nie ma dzieci, z którymi mógłby się pobawić, dom ma tylko jedno piętro, więc długiej poręczy do zjeżdżania brak, a okno jest małe i widać z niego tylko jakąś tajemniczą wioskę, w której jest mnóstwo dziwnie zachowujących się ludzi, ubranych w pasiaste piżamy.
Na pytanie, które zadał ojcu kim są te osoby, otrzymuje odpowiedź, że to nie są ludzie.
Chłopczyk nie rozumie w ogóle o co chodzi, ale boi się zadawać więcej pytań, bo wie, że z ojcem nie ma dyskusji, jeżeli ten nie wyraża na to ochoty.
Po pewnym czasie postanawia sam zbadać sytuację i wyrusza na wyprawę wzdłuż kolczastego ogrodzenia. Kiedy jest znużony wędrówką i ma już ochotę wracać do domu, dostrzega w oddali chłopca siedzącego na ziemi. Ciekawość jest silniejsza od zmęczenia.Okazuje się, że jest to Szmul, syn zegarmistrza, jeden z wielu noszących pasiaste piżamy.Chłopcy w tajemnicy przed wszystkimi zaprzyjaźniają się...

Nie chcę zdradzać dalszej fabuły powieści, może tyle wystarczy, żeby zachęcić wszystkich do przeczytania tej pozycji. Uwierzcie, warto.

Książkę czyta się niezmiernie szybko. W równym tempie przewracałam kartkę za kartką, jak automat, i ani się nie obejrzałam skończyłam ją czytać. Nie przeszkadzał mi nawet hałas panujący u mnie w domu, taka byłam skupiona i podekscytowana treścią książki. Nie zawiera ona żadnych okrutnych scen, w których niemieccy żołnierze znęcają się nad więźniami. Napisana jest w bardzo delikatny sposób, ale jakże wymowny. Ogromnie niewiarygodna jest niewiedza i naiwność małego Bruna, ale nie przeszkadzały mi one w odbiorze całej lektury. Wprawdzie chłopiec cały czas próbuje dowiedzieć się  co tak naprawdę mieści się za kolczastym płotem, tak wiele chce zrozumieć, ale nie ma do kogo się zwrócić. Strach przed gniewem ojca, nie pozwala zadać mu, dręczących go w myślach pytań, mama  ciągle jest zajęta swoimi sprawami, a siostry nie uważa za dobrego informatora i powiernika swoich rozterek.

Może dziwny jest także  fakt, że Bruno i Szmul urodzeni są dokładnie tego samego dnia, miesiąca i roku. Myślę, że autor w ten sposób chciał, zwrócić naszą uwagę na fakt, że chłopcy mimo takiego samego wieku, rozwoju psychicznego na podobnym poziomie, różnią się od siebie, a wpływ na to ma sytuacja, w której się znajdują.

Ciekawy jest także wątek poruszający temat relacji matka i syn. Ralfa i Natalii. Natalia nigdy nie chciała wychować syna na okrutnego człowieka, który w przyszłości będzie dumny, z tego, że nosi mundur splamiony krwią, i że jest pachołkiem w rękach Hitlera. Uważa, że to ona musiała gdzieś popełnić błąd wychowawczy, którego już nigdy nie naprawi. Ma z tego powodu ogromne wyrzuty sumienia. Zrywa całkowicie kontakt z synem i skłócona z nim, po pewnym czasie umiera.

Zakończenie książki bardzo mnie zaskoczyło, wprowadziło w smutek i dłuższą chwilę zadumy.
Przypomniało po raz kolejny, że wszyscy jesteśmy ulepieni z tej samej gliny, nigdy nie wiemy, kiedy w życiu spotka nas coś okropnego i lepiej nie czyńmy innym krzywdy, bo los wkrótce może obrócić się przeciwko nam. Bez względu na to, jaką pozycję w świecie zajmujemy, pamiętajmy, że nie jesteśmy nietykalni !


Oprawa: miękka
Liczba stron: 200
Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2013
                                                   Moja ocena: 9/10

        Książka przeczytana w ramach wyzwań:
  " Z literą w tle" , "Czytaj-to się opłaca"
          oraz  " Czytamy i polecamy"

czwartek, 2 maja 2013

15. Gillian Flynn "Zaginiona dziewczyna"





  Gillian Flynn, to 42-letnia pisarka pochodząca z Kansas City, obecnie mieszkająca w Chicago. Zadebiutowała w 2006 r. powieścią "Ostre przedmioty", która została obsypana znakomitymi recenzjami i nagrodami. W 2009 r. spod jej pióra wychodzi "Mroczny zakątek". Następny thriller , który w krótkim czasie uzyskuje miano bestselleru i trafia na listę najpopularniejszych książek 2009 roku "Publishers Weekly", "New Yorkera" a także "Chicago Tribune"
"Zaginiona dziewczyna" to trzeci z kolei, najnowszy thriller tej autorki, uznany za bestseller przez "New York Timesa"





Amy, córka państwa Elliotów, znanych psychologów, jedynaczka, była przez całe swoje życie natchnieniem, inspiracją dla swoich rodziców do pisania serii książek pt. "Niezwykła Amy"
Bogata, błyskotliwa, kreatywna, fascynująca, można by rzec doskonała, a przynajmniej dążąca do doskonałości. Dalszy przebieg treści ujawni nam z jak dużą  presją  Amy dąży do tego, aby dorównać bohaterce, jaką rodzice wykreowali w swoich powieściach i jaki to miało wpływ na rozwój jej osobowości.
Amy poznaje Nicka Dunney'a, początkującego powieściopisarza i wie, że to jest ten jeden jedyny, przeznaczony dla niej mężczyzna. Para pobiera się, a w niedługim czasie postanawia przeprowadzić się do rodzinnego miasta Nicka,  Carthage, gdzie mężczyzna za pożyczone pieniądze od żony otwiera wraz z siostrą bliźniaczką, Margo bar.
Zbliża się piąta rocznica ślubu, a w związku z tym corocznie organizowana przez Amy zabawa w poszukiwanie skarbu, w której każda wskazówka, często w postaci rymowanki, prowadzi do następnej wskazówki, i tak aż do miejsca, gdzie w ostateczności ukryty jest prezent rocznicowy. Nick nie cierpiał tej o jakże frustrującej go zabawy. Z niechęcią w tym dniu wraca z baru do domu, gdzie zastaje uchylone drzwi wejściowe, a wewnątrz bałagan, sprawiający wrażenie jakby w tym miejscu przed chwilą doszło do bójki. Okazuje się, że Amy zniknęła, a wszelkie ślady wskazują na to, ze Nick jest mordercą!
Czy Nick rzeczywiście miał tak dosyć swojej żony, że ją zamordował, a może zlecił komuś zamordowanie Amy?  Czy jest to może  nowa tajemnicza, rocznicowa zabawa  wymyślona przez Amy? Ale w takim razie, gdzie jest Amy?

Akcja książki toczy się naprzemiennie. Z jednej strony czytamy zapiski z dziennika prowadzonego przez Amy, z pierwszym wpisem z 2005 roku, kiedy to poznała swego przyszłego męża. Kobieta po kolei opisuje rozwój związku z Nickiem, a później przebieg małżeństwa,  analizując dobre i złe strony ich wspólnego życia. Z drugiej strony poznajemy historię Nicka, która zaczyna się od dnia zaginięcia Amy i opisuje dalej bieżące wydarzenia. Nick często powraca w myślach do wydarzeń z przeszłości. Przypomina sobie zachowania swojej żony, swoje postępowanie względem niej, popełnione przez siebie błędy, które mogły mieć wpływ na zaginięcie Amy. Autorka w doskonały sposób przedstawia nam portret psychologiczny każdego z małżonków, którzy bardzo różnią się od siebie zarówno osobowościami, jak i poglądami na życie, sposobem myślenia i rozwiązywania problemów życiowych.

"Zaginiona dziewczyna" to thriller, który mimo swoich obszernych gabarytów czyta się niezmiernie szybko, można by rzec, na jednym wdechu. Bardzo niechętnie odkładałam książkę na bok i wracałam do rzeczywistości. Byłam zła, że nie mogę zagłębić się w dalszą treść.  Autorka w mistrzowski sposób z rozdziału na rozdział podkręca napięcie. Kiedy czujemy, że jesteśmy blisko rozwiązania zagadki następuje totalny zwrot akcji. Nowe wydarzenia, nowe kłamstwa, którymi operuje zarówno Nick, jak i Amy. W pewnym momencie jesteśmy tak zakręceni, że nie wiemy już, kto mówi prawdę, czyja tak naprawdę jest wina. Czytając tak bardzo czułam się podekscytowana, że miałam ochotę zajrzeć na tył książki, aby zobaczyć, jak ostatecznie zakończy się ta cała intrygująca historia.
A historia  rzeczywiście kończy się w niebanalny sposób. Może troszkę inny, niż sobie to wyobraziłam, bardziej dla mnie zaskakujący, nie taki, jakiego oczekiwałam, o jakim marzyłam. Ale w sumie czemu nie, przecież życie pisze różne scenariusze...

Według mnie Gillian Flynn w pełni zasłużyła na to, aby jej książka zdobyła tytuł najlepszego thrillera 2012 roku. Było to moje pierwsze spotkanie z jej twórczością, i wiem na pewno, że nie ostatnie.
Książkę polecam wszystkim, nie tylko wielbicielom tego gatunku. Myślę, że każdy czytelnik, gdy tylko przebrnie przez kilkanaście pierwszych stron zostanie zahipnotyzowany jej treścią i już na pewno nie odłoży książki na bok.

Oprawa: twarda
Ilość stron: 652
Wydawnictwo: G+J Grruner+Jahr Książki
Rok wydania: 2013
                                              Moja ocena: 9/10
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...