Filip
Vincel, Polak z pochodzenia w 1939 roku był zbyt młody by wstąpić
do wojska, dlatego do
1941 roku pełnił na Litwie rolę zastępcy komendanta posterunku
sił zbrojnych Republiki
Oszmiańskiej
w Cudzienniszkach. W tym zapomnianym kącie Europy planował cały
czas ucieczkę do
Anglii. Kiedy nadarzyła się okazja wyruszył wraz z grupą
ochotników do pracy w Rzeszy, uznając, że
jest to pierwszy krok do zrealizowania swojego planu. Postarał się
o nowe dokumenty, według których
był Francuzem polskiego pochodzenia. Ostatecznie po burzliwych
przejściach osiadł we
Frankfurcie nad Menem, gdzie dostał pracę jako kelner w „Park
Hotelu".
Filip
nie znosił swojej pracy i całej sytuacji, w której się znajdował,
ale żył myślą, że kiedyś się stąd wyrwie,
ucieknie, że to tylko przejściowe zajęcie. Miał dość obłudy
Niemców, ich nikczemności i
obojętności w stosunku do bliźnich. Mocny w szermierce słownej,
dowcipny, uszczypliwy w słowach, lubił
prowadzić dyskusje ze swoimi współpracownikami, a zarazem
współlokatorami. Z Piotrem na temat
wojny i podłości Niemców, z Marcelem o sporcie, a Salvinem o
kobietach. I
tak alkohol, rozmowy, swing, rolowanie Niemców na kasę i kartki
żywnościowe, a przede wszystkim wszelkie
starania, żeby poderwać płeć piękną i brzydko mówiąc
zaciągnąć ją do łóżka, umilały młodzieńcom
wojenny czas.
Było
to moje pierwsze spotkanie z prozą Tyrmanda. Po książkę sięgnęłam
ze względu na liczne, bardzo
pozytywne opinie na jej temat. Moje odczucia są jednak bardzo
mieszane. Z jednej strony jestem
oczarowana stylem pisania i językiem jakim operuje Tyrmand. Jest
on niesamowity, po prostu powala na kolana. Specyficzny humor,
fascynujące, unikatowe porównania
są zdumiewające i oszałamiające. Szczegółowe opisy miejsc,
wspaniała analiza charakterów
i postępowania bohaterów sprawiały, że miałam odczucie, iż
jestem naocznym świadkiem wszystkich
wydarzeń opisanych w książce. Z drugiej strony momentami byłam
znużona czytaniem. Brakowało
mi wartkiej akcji, do której jestem przyzwyczajona czytając książki
o czasach II wojny światowej.
Tutaj wojna przedstawiona jest z zupełnie innej perspektywy. Perspektywy
„tych co mieli lepiej”. Kiedy dookoła panowała bieda, we
Frankfurcie niektórzy zajadali białe
bułeczki z masłem, sarninę, popijali wszystko winem, a w wolnej
chwili spędzali czas na plaży u Moslera.
Dodatkowo męczyło mnie ciągłe myślenie bohaterów o zdobyciu
kobiety na jedną noc . Wiem,
że w czasach wojny ludzie mieli zupełnie inne priorytety życiowe
niż my w tej chwili.
Żyli
zazwyczaj „z duszą na ramieniu” ciesząc się z każdych
kolejnych, przeżytych minut i chcieli je
przeżywać
używając jak najwięcej przyjemności. Dlatego Filip i jego koledzy
nie tracą uznania w moich
oczach
przez swoje występki, a jedynie mogę im współczuć, że ich
najlepsze lata życia przypadły na
lata
II wojny światowej.
Nie
żałuję jednak, że sięgnęłam po „Filipa” i poznałam inny
rodzaj literatury polskiej. Myślę, że
z
czystym sercem można polecić tak wartościową książkę, która jest trudna w odbiorze, trzeba czytać ją
bardzo
uważnie, ale uwierzcie, zapewniam, że warto.
Okładka:
miękka
Ilość
storn: 472
Wydawnictwo:
MG
Rok
wydania: 2010
Moja
ocena: 7/ 10
Książkę przeczytałam w ramach wyzwań:
"Z literką w tle", "Czytamy powieści obyczajowe", "Trójka E-pik", "Polacy nie gęsi...",
"Z półki 2014","Rekord 2014", "2014 rok z 52 książkami"," W prezencie",
"Czytamy i polecamy"