czwartek, 27 lutego 2014

49. Leopold Tyrmand "Filip"

Filip Vincel, Polak z pochodzenia w 1939 roku był zbyt młody by wstąpić do wojska, dlatego do 1941 roku pełnił na Litwie rolę zastępcy komendanta posterunku sił zbrojnych Republiki
Oszmiańskiej w Cudzienniszkach. W tym zapomnianym kącie Europy planował cały czas ucieczkę do Anglii. Kiedy nadarzyła się okazja wyruszył wraz z grupą ochotników do pracy w Rzeszy, uznając, że jest to pierwszy krok do zrealizowania swojego planu. Postarał się o nowe dokumenty, według których był Francuzem polskiego pochodzenia. Ostatecznie po burzliwych przejściach osiadł we Frankfurcie nad Menem, gdzie dostał pracę jako kelner w „Park Hotelu".
 Filip nie znosił swojej pracy i całej sytuacji, w której się znajdował, ale żył myślą, że kiedyś się stąd wyrwie, ucieknie, że to tylko przejściowe zajęcie. Miał dość obłudy Niemców, ich nikczemności i obojętności w stosunku do bliźnich. Mocny w szermierce słownej, dowcipny, uszczypliwy w słowach, lubił prowadzić dyskusje ze swoimi współpracownikami, a zarazem współlokatorami. Z Piotrem na temat wojny i podłości Niemców, z Marcelem o sporcie, a Salvinem o kobietach. I tak alkohol, rozmowy, swing, rolowanie Niemców na kasę i kartki żywnościowe, a przede wszystkim wszelkie starania, żeby poderwać płeć piękną i brzydko mówiąc zaciągnąć ją do łóżka, umilały młodzieńcom wojenny czas.

Było to moje pierwsze spotkanie z prozą Tyrmanda. Po książkę sięgnęłam ze względu na liczne, bardzo pozytywne opinie na jej temat. Moje odczucia są jednak bardzo mieszane. Z jednej strony jestem oczarowana stylem pisania i językiem jakim operuje Tyrmand. Jest on niesamowity, po prostu powala na kolana. Specyficzny humor, fascynujące, unikatowe porównania są zdumiewające i oszałamiające. Szczegółowe opisy miejsc, wspaniała analiza charakterów i postępowania bohaterów sprawiały, że miałam odczucie, iż jestem naocznym świadkiem wszystkich wydarzeń opisanych w książce. Z drugiej strony momentami byłam znużona czytaniem. Brakowało mi wartkiej akcji, do której jestem przyzwyczajona czytając książki o czasach II wojny światowej. Tutaj wojna przedstawiona jest z zupełnie innej perspektywy. Perspektywy „tych co mieli lepiej”. Kiedy dookoła panowała bieda, we Frankfurcie niektórzy zajadali białe bułeczki z masłem, sarninę, popijali wszystko winem, a w wolnej chwili spędzali czas na plaży u Moslera. Dodatkowo męczyło mnie ciągłe myślenie bohaterów o zdobyciu kobiety na jedną noc . Wiem, że w czasach wojny ludzie mieli zupełnie inne priorytety życiowe niż my w tej chwili.
Żyli zazwyczaj „z duszą na ramieniu” ciesząc się z każdych kolejnych, przeżytych minut i chcieli je
przeżywać używając jak najwięcej przyjemności. Dlatego Filip i jego koledzy nie tracą uznania w moich
oczach przez swoje występki, a jedynie mogę im współczuć, że ich najlepsze lata życia przypadły na
lata II wojny światowej.
Nie żałuję jednak, że sięgnęłam po „Filipa” i poznałam inny rodzaj literatury polskiej. Myślę, że
z czystym sercem można polecić tak wartościową książkę, która jest  trudna w odbiorze, trzeba czytać ją
bardzo uważnie, ale uwierzcie, zapewniam, że warto.

Okładka: miękka
Ilość storn: 472
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2010


                                                                               Moja ocena: 7/ 10

                                                Książkę przeczytałam w ramach wyzwań: 

 "Z literką w tle", "Czytamy powieści obyczajowe", "Trójka E-pik", "Polacy nie gęsi...", 
 "Z półki 2014","Rekord 2014", "2014 rok z 52 książkami"," W prezencie", 
 "Czytamy i polecamy"
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...